czwartek, 23 kwietnia 2015

Kompong Cham

Kompong Cham jest najmilszym miejscem w jakim chyba byliśmy. Będzie relacja ze zdjęć, bo jest tak wspaniale, że nie wiemy co pisać. Zakochalismy się w Cambodia!!!!


Targ, właściwie sklepy, bo nie ma innego rodzaju handlu.





Zupa z kolendrą w fundacji buddyjskiej.



Wioska za mostem bambusowym, który w czasie wezbrania porywa Mekong i dlatego nieustannie się go odbudowuje. Z tego powodu za przejazd mostem jest pobierana opłata.

Domy. W Cambodż są najpiękniejsze domy jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Takich domów jest bardzo dużo, wszędzie.


Małe koniki. Rasa sprowadzona przez Francuzów w czasie kolonii. W tej wiosce nie ma aut.


Przepiękne bydło.


Pani.


Nie ma bieżącej wody. Studnie.


Kruszarka do lodu.





Przepiękna sklepikarka :)






Ogólnie luz i nie wyjeżdżamy stąd!!! Chcemy tu pozostać!!!


Zabudowa Kolonialna.



piątek, 7 lutego 2014

Kampong Cham

Rano idziemy na autobus. Jeden autobus stoi bez koła, ale to nie jest jeszcze ta godzina, to nie może być nasz autobus. Zostawiamy plecaki przy ludziach i idziemy na targ koło autobusu kupić jakieś przysmaki. T lubi takie smażone kotlety chyba z ryby i ryżu, ja nie mogę bez lichii, mamy też bagietkę. Pani, która sprzedaje bilety mówi że bilet do Kratii kosztuje po 6 dolarów, T mówi żebym kupiła za 5. Jak mam kupić za 5. No za 5. Nie wiem, jakoś nie mogę powiedzieć że za 5. Chcemy kupić bilet za 5 $. No, no 6$. 5? I pani wypisuje bilet za 5$. Na prawdę nie wiadomo ile to wszystko kosztuje :) Jedziemy 4 godziny, jakoś tak krótko to nam się zdaje, i znowu ta sama sytuacja!!!! Co robimy? Nie wiem.Ja nie chce jechać do stolicy. To co, wysiadamy w Kratii? No. Już jest Kratii. Zostajemy w Kratii? To wysiądźmy? I co robimy? Nocleg za 6$ !!! Nocleg za 6$!!!!! Chcesz zostać w Kratii? Nie wiem. A ty chcesz? Nie chce jechać do Phnom Penh. Ale co wsiadamy z powrotem do autobusu? Nie, zostajemy w Kratii. Po ile Phnom Penh? 10$. 10$???? Nie możemy mieć taniej? Nie dziesięć 10$. Halo bilet, halooo bilet!!! Jesteśmy z powrotem w autobusie, który zamknął drzwi i ruszył. Nie można bez biletuuu!!!! Nie wiem, jedziemy dalej. O jej jak tu ładnie, żałuje teraz że nie zostaliśmy w Kratii, powinniśmy zostać w Kratii. Może jak autobus się zatrzyma to wysiądziemy i wrócimy do Kratii. Ja na pewno nie chce do Phnom Penh. Ja też nie chce do Phnom Penh. Dlaczego nie wysiedliśmy w Kratii? Dlaczego nie zostaliśmy w Kratii? Drogo od Kratii jest na prawdę bardzo piękna, ale my jedziemy dalej. Jedziemy kolejne 4 godziny, przyjeżdżamy mostem Mekong. Autobus się zatrzymuje. T mówi, wysiadamy, zostajemy tu. Wysiadamy. Kierowca, uśmiecha się do nas i pyta czy tu chcemy, my patrzymy się na niego i mówimy że tak. Mamy zapłacić tylko 5$ za drogę z Kratii. Powiedział to pani, która sprzedawała ryż w bambusie obok okienka z biletami autobusowymi i ona nam przetłumaczyła. Nie wiemy gdzie jesteśmy. Jacyś Francuzi na rowerach mówią nam że za 8$ jest dobry hotel, jak pójdziemy w stronę rzeki. Mekong Hotel. Zanim do niego docieramy, oglądamy inne miejsca, są w podobnej cenie za 5-6$ ale trochę słabe. Docieramy do Mekong Hotel, hotel jest cudowny. Czysty, z nową łazienką i ciepłą wodą, pokoje mają małe balkoniki. Jest nad samym Mekongiem. Nie wiem gdzie jesteśmy, ale zaczyna być cudownie.  T znajduje na internecie polecaną restauracje, Smile Restaurant. Restauracja należy do organizacji buddyjskiej, wspierającej młodzież z trudnych domów, czy dzieci bez rodziców. Podobno cały dochód idzie na pomoc, cała obsługa i kuchnia składa się z uczniów tej szkoły. Jedzenie jest przepyszne. Wystrój też jest bardzo fajny, nowoczesny. Ciekawe kto się za tym kryje :)
Jutro chcemy wypożyczyć motobike i zwiedzić okolice. 

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Wodospady na Mekongu

Stung Treng to małe miasto nad sama granica z Laosem. Kilka guesthouse,hoteli, stacja benzynowa, targ i to chyba tyle.


Z balkonu naszego hotelu widać rzekę. 


Na targu kupujemy na śniadanie owoce, bagietki i kotlety rybne. Nie mamy już prawie pieniędzy, wiec podejmujemy decyzje, ze do Laosu nie jedziemy, czasu tez nie mamy za dużo. Naprzeciwko naszego hotelu jest "przystań". 




Próbujemy dowiedzieć sie czy jest szansa spłynięcia rzeka do stolicy lub do Kratie. Nie mamy zabardzo z kim pogadać, rybacy nie mówią po angielsku   Jeden z nich prowadzi nas do guesthouse, w którym właściciel i miejscowy tour operator mówi po angielsku. Szkoda, bo rybacy jakby mowili to mogliby czasem coś dorobić, a tak ktoś inny zbija kase na ich pracy. Nie ma lokalnych promów w dół rzeki. Nie opłaca sie. Zbudowano drogi i szybciej jest samochodem. Biorąc pod uwagę naszą 12h podroz tutaj to moznaby sie nad tym zastanawiać. Jedyna opcja to "very expensive private boat, za 180 $. Dla dwóch osob faktycznie średnio opłacalne. Pewnie gdyby posiedzieć w mieście 2 lub trzy dnii, pochodzić i popytać miejscowych to znalazłby sie wkoncu ktoś, kto akurat łodzią płynie w dół rzeki. 
Nie pozostaje nam nic innego jak wypożyczyć motorynke i pojeździć po okolicy. Zastanawiając sie co zrobić spotykamy Belgow i nagle z nikad pojawia sie "give me dollars man" ze zlotymi zębami z wczoraj. Za 120$ zabierze nas do wodospadow. Zwariował. Dowiadujemy sie w innym miejscu ze za 130$ moga nas tam zabrac, ale jutro. Jutro to my wyjeżdżamy. 
Koniec, końców daje nam special price, 75$. Pewnie i tak zarobi na nas min 50$. Nie mając żadnych kuszacych  alternatyw, zgadzamy sie. Najpierw jedziemy tuk tukiem 1h do granicy z Laosem. 
Pózniej przesiadamy sie na mała łódke i plyniemy w górę Mekongiem, ok pol godziny.


Rzeka jest piekna i ogromna. 








W porze deszczowej jej stan podnosi się go najmniej o 3m. 



Następnie 30 minut idziemy przez jungle. Cały czas słyszyamy narastający szum wody. W końcu docieramy na miejsce. Po horyzont woda, huk jest tsk głośny ze musimy krzyczeć stojąc obok siebie. 



Widok jest oszałamiający.  Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy. Masy wody przewalaja sie z przerażająca siła. Niesamowite. 




Wracając rzeka do tuk tuka oglądamy wyskakujace z wody co jakiś czas,aby zaczerpnąć powietrza slodkowodne delfiny. 
Wieczorem idziemy z Belgami na kolacje. On, 27 lat, sprzedawca w sklepie ze zeierzetami,  Ona, 24 lata, kwiaciarka. Mieszkaja gdzies pod Antwerpia. Odkladali kasę na mieszanie, ale postanowili wyjechać za te pieniądze w ponad roczna podróż po świecie. Raczej nie kłamią co go tego kim sa,co robią i skąd maja pieniądze. My na mieszkanie odłożyć nie możemy, na podróż dookoła swiata tez nas nie stać.

piątek, 10 stycznia 2014

Stung Treng

Kupiliśmy bilety do Kratie, na jeden autobus bez przesiadek, 8h drogi. Gosc w "biurze" twierdzil ze tylko oni maja taka opcje. Trochę w to nie wierzymy, ale kto wie.
Mamy coraz mniej czasu, wiec nie wiem dokładnie gdzie jechac. Moze udamy sie do Laosu i przekroczymy granice z Tajlandia na polnocy, wracając do Bangkoku na samolot. A moze spłyniemy Mekongiem do Phnom Penh, zobaczymy. 
Asfaltowa droga wiedzie cały czas wzdłuż pól uprawnych,, jest zupełnie płasko. Poza miastami nie ma nic, tylko te pola i co jakiś czas mala wioska z domami na palach.
Po 5h jazdy wszyscy przesiadaja sie do innego autobusu. Nasz ma byc moze za 1h, a moze za 2h, nie wiadomo. Po 30 min podjezdza Van i mówią zeby wsiadac bo jedzie do Kratie. Tyle właśnie zostało z naszego "only one bus myster". Do Kratie dojeżdzamy po 3h. Wysiadamy, patrzymy i wsiadamy, nie spodobało nam sie. Jedzimy dalej, do Stung Treng, do granicy z Laosem. Kierowca nie wie kto, gdzie ma wysiadac, on tylko jedzie z punku A do B i bierze tyle ludzi ile sie zmieści. 
Asfsltowa droga coraz częściej jest tylko ubitym piachem lub piachem z latami asfaltowymi. Pył jest wszędzie. Mówią ze dojedziemy za ok 2h czyli conajmniej 4h lub 5h. 
Na miejsce docieramy po 21. Ciemno, nic nie widać. Wszyscy sa wykonczeni. Tym co jadą do Laosu mówią,ze granica zamknięta i następny autobus jutro rano, ale maja hotel za darmo. Oczywiscie obiecali im w Siem Reap ze dojada do Laosu tego samego dnia. Nie miesci sie nam w gliwach jaj w taka bzdure mozna bylo uwierzyc. Miejscowy zawiadywacz przerzutami obiecuje hotel z ciepła woda, WIFi i TV za 6$. Idziemy zobaczyć. Okazuje sie ze gość o dwoch bocznych złotych zębach wie, ze cos sie nie zgadza i przyjechało za dużo ludzi niż miało i trzeba dopłaci, nie wie tylko kto. Jestesmy my i para z Belgi. Na pierwszy ogień idą oni, my trzymamy sie z boku i czekamy na rozwój sytuacji. 
- Give me dollars for driver
- what, no way!
- Give me dollars! Show me your tickets, what color, blue?
My udajemy, ze nie możemy znalezsc biletow, jest na nich zaznaczone Kratie. Belgowie wyciągają swoje. 
- Show me your ticket, what color, blue?
- Yes, blue! We bought it yesterday in Siem Reap.  BLUE TICKETS We  are not going to give you more dollars. Blue ticket, we have the same like them. 
-Listen to me! My friend. I need dollars for driver. Give me dollars 
- No! You listen to me, my friend. Look at me and listen!  Look at me! We've spent last 5h in the fucking Van. Your friend in Siem Reap told us that it will be only ONE BUS, big BUS, not Van.  We are very tired, hungry and want to take a hot shower. Listen to me. Now i'm talking, not you!  We know it's not your fault.We are finally here,we made it. It's great! But no more dollars!
Po tej przemowie T. gosc mowi tylko "OK OK, podaje nam rękę i znika. Moze zrobiliśmy zle oszukujac, ale oni cały czas dokonują drobnych oszustw. Tym razem bylismy zmęczeni swoją bezbronnością. Jakby powiedzieli prawdę to moglibyśmy sie do niej przygotować. 
Okazuje sie ze WiFi jest, TV jest, ale "hot water" nie ma. Najpierw młody chłopak próbuje naprawiać, a przynajmniej takie sprawia wrażenie. Pózniej przychodzi starszy gość, cos tam krzyczy, widać ze opieprza młodego. "No hot water". I znów przeprawa. T. i Janek przez 15 min nie odpuszczaja i wkoncu dostają po dolara bo tak chcieli. Jesli nie ma ciepłej wody to możemy zapłaci 5$ i kropka. Następnego dnia dowiemy sie ze   wszędzie tak jest. Ciepła woda jest w pokojach od 8$ w górę. Za 6$ tylko zimna. I to też wiedzieli z góry. Może problem jest w tym że dla nas różnica pomiędzy 6$ a 8$ jest niewielka, że jestesmy przyzwyczajeni do nagradzania siebie, bardzo ciężka droga - ciepły prysznic, szczególnie jak ma sie całego siebie pokrytego pyłem i piaskiem, z okien i podwizia Vana wszystko na nas lecialo. Oni są przyzwyczajeni do cieższego życia, bardziej ostrego, ciepła woda do luksus. Tak sie zastanawiam jeszcze z autobusem, może w Siem Reap jest ktoś  kto oferuje dojazd jednym autobusem i dlatego reszta, ktora nie może tego zapewnić kłamie, żeby sprzedac bilet i zarobić. Ewidentnie przewieziono nas z hotelu autobusem do autobusu miejskiego a potem przerzucono do prywatnego mini vana jakiejś rodziny ze Strung Treng. To wszystko było dobrze zaplanowane. Dworzec w Siem Reap jest oddalony od miasta o 3 km, dlatego nie można tak łatwo samemu zorganizować sobie tego przerzutu. Poza tym dworzec to jakby przystanek, często nie ma siedziby, tylko plandeka z naklejonymi autobusami i rozkładem, można tego niezauważyc na początku. 




wtorek, 7 stycznia 2014

Kambodża, Siem Reap

Ladujemy w Siem Reap. Lot był przyjemny, nowy samolot. Bardzo ładne lotnisko, w azjatyckim stylu. Chwile czekalismy na wize, w miedzyczasie jakis oblesny, stary Niemiec probowal belkotac cos do nas, jakies swoje pretensje, że zdjecie do wizy, gdzie są druki. Mundurowi i urzędnicy raczej niemili, a moze bardziej znudzeni monotonia swojej pracy, albo jedno i drugie. W lotniskowym punkcie zamawiania Taxi oczywiscie nieprzyjemnosci, jak zwykle. Taka rozmowa:
- taxi only here!!How can I help you?
- We want to go to Siem Reap center. 
- Motobike 2$, Taxi 7$, Car 10$
- T.  Motobike 2$, Taxi 7$, car 10$
- motobicke
- hello, i'm here
- I can see
- look at me
- motobicke
- there is no motobicke, everybody go sleep. Taxi 7$, car 10$
- co? Wychodzimy z tad, wychodzimy z lotniska, na pewno nie jest Taxi only here!!
Obleciał nas troche strach, że tu komunizm, agresja władzy i ideologiczne zacietrzewienie partyjnych obywateli. 
Znajdujemy tuk-tuka za 5$ jeszcze na lotnisku, jakbyśmy wyszli za bramę na pewno byłby za 4. Kierowca musiał zapłacić dolara przy wyjeździe. 
W Kambodży są dwie waluty, ich  tysiące i dolary. Jeden dolar to 4 tysiące Riel.
Ryksiasz zawozi nas do hotelu, a tam nie ma dla nas pokoju. Agoda zarezerwowała dla nas nieistniejący pokój. Na recepcji bardzo nas przepraszają, mówią że mają tylko taki swój pokój, który dla nas przygotowali. To znaczy wypryskali go smierdzacym czymś. Jest prysznic, ciepła woda, ale wc nieczynne. Jutro bedzie dla nas ladny, duży pokoj.  Mozemy miec pranie za darmo. Uśmiechają sie i przepraszają. Wzięliśmy specjalnie droższy hotel, żeby mieć przyjemnie i odpocząć. 17$, a nie 10$. Trudno i tak nic z tym nie zrobimy. Za godzinę jest  New Year. Nie znajdziemy nic innego. Musimy w nim zostać, jestesmy ledwo żywi, nie spalismy przecież ostatnią noc. 
Zostawiamy bagaże, bierzemy prysznic, prosimy żeby wywietrzyli ten duszacy zapach i idziemy cos zjeść. Nie jedliśmy od 3 tygodni przecież! 
Do centrum mamy 2km. Tlumy na ulicach szaleją, machajà rekami, skaczą, krzyczą, biali, Azjaci, wszyscy tak sie cieszą na Nowy Rok. Bardzo dużo turystów. Znajdujemy miejsce przy old market, zamawiamy, papaya salad, wegetarian rice noodle soup, wegetarian curry with patato bread. Dobre, mniej ostre niż w Tajlandii. Nareszcie mamy co jeść i jest to smaczne. 
Rano przenoszą nas do ladnego, czystego pokoju. Po śniadaniu szukamy white bickles.  Za dwa dolary wypożycza sie rower z czego 70% idzie na programy pomocowe, na wodę, edukację itp.  Miejmy taką nadzieje. Jedziemy w kierunku Angkor Wat. 
Kupujemy bilety na 3 dni za 40$ od osoby. To będą bardzo piękne dni. Całymi dniami jeździmy na rowerach, oglądamy świątynie. Tylko one albo aż one pozostały po królestwie Khmerow.




Główna atrakcja jest Angkor Wat. Najwieksza i najlepiej zachowana. Turystów jest dużo, ale nie ma takiego zatrzrsienia jak wszyscy piszą. 









Mozna spotkac mnichów, którzy przechadzaja sie, robia sobie zdjecia, dotykają kamieni. Sa trochę taką atrakcja turystyczna, ale raczej tez podobnie jak wszyscy w większości przypadków zwiedzają świątynie. 




Teraz jest to królestwo małp, które dość dobrze sie tu czuja, dokarmiane przez turystów. 





Wszystkich świątyń jest kilkadziesiąt, moze 20, 30 albo ponad 50. Nie wiemy dokladnie bo mamy przewodnika, nie ma sensu dzeigac go ze soba, nie kulilismy celowo. Duze, małe, bardziej i mniej zniszczone, niektore są zrekonstruowane. Odwiedzenie wszyskich w trzy dni jest raczej niemożliwe. Chyba nawet gdybyśmy mieli motorynke z kierowca i wstawali o 5 rano. Duzo ludzi tak chyba robi. Spotykamy taką jedną starszą Polkę, ktora jest tu kazdego dnia o 5:30 i biega jak oszalała z polskim przewodnikiem, z ktorego nic niewiadomo. Sama nie wie juz gdzie była i co widziała, tak jej sie poplątało z wrazenia. Do końca nie wiemy czy to jest regulacja rządowa czy mafia, ale na teren kompleksu świątyń turyści nie moga wjeżdżać wypozyczonymi motorynkami. Pewnie jedno i drugie. 
Nam bardzo odpowiadają nasze stare rowery i wolna jazda od świątyni do świątyni. Wszystko co mozna było zobaczyć w Nationale Geographik tu faktycznie jest, jednak nie klamali.  






Człowiek rozkradl wszystko co było w swiatyniach do zabrania pozostawiając tylko kamienie. Wojny Tajów z Khmerami zniszczyły miasta, a przyroda na końcu przejęła to wszystko.






A. jest  przeziębiona, wiec trzeciego dnia niechętnie zamieniamy rowery na tuk tuka i za 15$ jedziemy 16km w jedna strone zobaczyć te dalej oddalone świątynie. 




Turystów jest tu tylko garstka. Moze nie chce im sie jechac tak daleko albo poprostu mamy szczęście, bo byli rano.






Wszystko co widzimy jest dlas przedziwne i niepojete. Przy każdej świątyni sa tez kramy. Im bardziej oblegane przez turystów miejsce, tym kramy lepiej zorganizowany i większe. 
W tych najmniejszych sa tylko kilkuletnie dzieci z pocztowkami, które potrafią sie rozplakac, gdy nie chcesz nic od nich kupic za 1$ i jeden stragan, na którym moża kupic owoce i zimne napoje. 
Jemy lichi i ananasy na patyku za dolara. Kupujemy jakieś ubrania, husty. Wszedzie jest pięknie, mili ludzie którzy mimo, ze chcą sprzedać masę tobie niepotrzebnych rzeczy to nie sa nachalni.  
Siem Reap jako miasto jest nawet przyjemne. Masa hoteli, guesthouse, restauracji i jadlodajni, plus stragany na ktorych kazdy sprzedaje to samo co ten obok za tyle samo. Wszystko zrobione z myślą o turystach. 





Ulice poza centrum i głównymi drogami nie sa raczej asfsltowe. 


Im dalej w bok tym prawdziwej.