wtorek, 7 stycznia 2014

Kambodża, Siem Reap

Ladujemy w Siem Reap. Lot był przyjemny, nowy samolot. Bardzo ładne lotnisko, w azjatyckim stylu. Chwile czekalismy na wize, w miedzyczasie jakis oblesny, stary Niemiec probowal belkotac cos do nas, jakies swoje pretensje, że zdjecie do wizy, gdzie są druki. Mundurowi i urzędnicy raczej niemili, a moze bardziej znudzeni monotonia swojej pracy, albo jedno i drugie. W lotniskowym punkcie zamawiania Taxi oczywiscie nieprzyjemnosci, jak zwykle. Taka rozmowa:
- taxi only here!!How can I help you?
- We want to go to Siem Reap center. 
- Motobike 2$, Taxi 7$, Car 10$
- T.  Motobike 2$, Taxi 7$, car 10$
- motobicke
- hello, i'm here
- I can see
- look at me
- motobicke
- there is no motobicke, everybody go sleep. Taxi 7$, car 10$
- co? Wychodzimy z tad, wychodzimy z lotniska, na pewno nie jest Taxi only here!!
Obleciał nas troche strach, że tu komunizm, agresja władzy i ideologiczne zacietrzewienie partyjnych obywateli. 
Znajdujemy tuk-tuka za 5$ jeszcze na lotnisku, jakbyśmy wyszli za bramę na pewno byłby za 4. Kierowca musiał zapłacić dolara przy wyjeździe. 
W Kambodży są dwie waluty, ich  tysiące i dolary. Jeden dolar to 4 tysiące Riel.
Ryksiasz zawozi nas do hotelu, a tam nie ma dla nas pokoju. Agoda zarezerwowała dla nas nieistniejący pokój. Na recepcji bardzo nas przepraszają, mówią że mają tylko taki swój pokój, który dla nas przygotowali. To znaczy wypryskali go smierdzacym czymś. Jest prysznic, ciepła woda, ale wc nieczynne. Jutro bedzie dla nas ladny, duży pokoj.  Mozemy miec pranie za darmo. Uśmiechają sie i przepraszają. Wzięliśmy specjalnie droższy hotel, żeby mieć przyjemnie i odpocząć. 17$, a nie 10$. Trudno i tak nic z tym nie zrobimy. Za godzinę jest  New Year. Nie znajdziemy nic innego. Musimy w nim zostać, jestesmy ledwo żywi, nie spalismy przecież ostatnią noc. 
Zostawiamy bagaże, bierzemy prysznic, prosimy żeby wywietrzyli ten duszacy zapach i idziemy cos zjeść. Nie jedliśmy od 3 tygodni przecież! 
Do centrum mamy 2km. Tlumy na ulicach szaleją, machajà rekami, skaczą, krzyczą, biali, Azjaci, wszyscy tak sie cieszą na Nowy Rok. Bardzo dużo turystów. Znajdujemy miejsce przy old market, zamawiamy, papaya salad, wegetarian rice noodle soup, wegetarian curry with patato bread. Dobre, mniej ostre niż w Tajlandii. Nareszcie mamy co jeść i jest to smaczne. 
Rano przenoszą nas do ladnego, czystego pokoju. Po śniadaniu szukamy white bickles.  Za dwa dolary wypożycza sie rower z czego 70% idzie na programy pomocowe, na wodę, edukację itp.  Miejmy taką nadzieje. Jedziemy w kierunku Angkor Wat. 
Kupujemy bilety na 3 dni za 40$ od osoby. To będą bardzo piękne dni. Całymi dniami jeździmy na rowerach, oglądamy świątynie. Tylko one albo aż one pozostały po królestwie Khmerow.




Główna atrakcja jest Angkor Wat. Najwieksza i najlepiej zachowana. Turystów jest dużo, ale nie ma takiego zatrzrsienia jak wszyscy piszą. 









Mozna spotkac mnichów, którzy przechadzaja sie, robia sobie zdjecia, dotykają kamieni. Sa trochę taką atrakcja turystyczna, ale raczej tez podobnie jak wszyscy w większości przypadków zwiedzają świątynie. 




Teraz jest to królestwo małp, które dość dobrze sie tu czuja, dokarmiane przez turystów. 





Wszystkich świątyń jest kilkadziesiąt, moze 20, 30 albo ponad 50. Nie wiemy dokladnie bo mamy przewodnika, nie ma sensu dzeigac go ze soba, nie kulilismy celowo. Duze, małe, bardziej i mniej zniszczone, niektore są zrekonstruowane. Odwiedzenie wszyskich w trzy dni jest raczej niemożliwe. Chyba nawet gdybyśmy mieli motorynke z kierowca i wstawali o 5 rano. Duzo ludzi tak chyba robi. Spotykamy taką jedną starszą Polkę, ktora jest tu kazdego dnia o 5:30 i biega jak oszalała z polskim przewodnikiem, z ktorego nic niewiadomo. Sama nie wie juz gdzie była i co widziała, tak jej sie poplątało z wrazenia. Do końca nie wiemy czy to jest regulacja rządowa czy mafia, ale na teren kompleksu świątyń turyści nie moga wjeżdżać wypozyczonymi motorynkami. Pewnie jedno i drugie. 
Nam bardzo odpowiadają nasze stare rowery i wolna jazda od świątyni do świątyni. Wszystko co mozna było zobaczyć w Nationale Geographik tu faktycznie jest, jednak nie klamali.  






Człowiek rozkradl wszystko co było w swiatyniach do zabrania pozostawiając tylko kamienie. Wojny Tajów z Khmerami zniszczyły miasta, a przyroda na końcu przejęła to wszystko.






A. jest  przeziębiona, wiec trzeciego dnia niechętnie zamieniamy rowery na tuk tuka i za 15$ jedziemy 16km w jedna strone zobaczyć te dalej oddalone świątynie. 




Turystów jest tu tylko garstka. Moze nie chce im sie jechac tak daleko albo poprostu mamy szczęście, bo byli rano.






Wszystko co widzimy jest dlas przedziwne i niepojete. Przy każdej świątyni sa tez kramy. Im bardziej oblegane przez turystów miejsce, tym kramy lepiej zorganizowany i większe. 
W tych najmniejszych sa tylko kilkuletnie dzieci z pocztowkami, które potrafią sie rozplakac, gdy nie chcesz nic od nich kupic za 1$ i jeden stragan, na którym moża kupic owoce i zimne napoje. 
Jemy lichi i ananasy na patyku za dolara. Kupujemy jakieś ubrania, husty. Wszedzie jest pięknie, mili ludzie którzy mimo, ze chcą sprzedać masę tobie niepotrzebnych rzeczy to nie sa nachalni.  
Siem Reap jako miasto jest nawet przyjemne. Masa hoteli, guesthouse, restauracji i jadlodajni, plus stragany na ktorych kazdy sprzedaje to samo co ten obok za tyle samo. Wszystko zrobione z myślą o turystach. 





Ulice poza centrum i głównymi drogami nie sa raczej asfsltowe. 


Im dalej w bok tym prawdziwej. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.