wtorek, 7 stycznia 2014

Apo Reef

Rano robimy zapasy jedzenia.


Mamy wyruszyć o 11:30, po mszy.  Oczywiście nic z tego. Cos tam jeszcze musza zrobić, gdzieś iść, cos kupic itp. Na Filipinach to norma. Rodzina jest bardzo podekscytowana, nigdy tam nie byli i nigdy tez nie snorklowali. Nam sie to w glowach nie mieści. Wszyscy sa bardzo mili. Dzieci ponizej 13 roku zycia nie moga zeglowac, wiec smutne zostaja w domu. Tylko jeden chlopak ma 14 i plynie z nami. Dziewczyny zachwycają sie uroda A., mówią jej ze wyglada jak Barbie doll i nie moga sie napatrzec na nasze niebieskie oczy. Mowią, że to jest niesamowite, że mogą siedziec tak blisko i patrzeć w niebieskie oczy. W końcu ok 12:30 pakujeny sie wszyscy do Vana i jedziemy do łódki. 


Po ok 1h nagle stajemy na środku morza. Micheal rozkręca motor, a majtki wskazują do wody i majstruja cos przy srobie. 



Po 25 min niepewności ruszamy dalej. Micheal mówi tylko "bushes in propeller"
W końcu w oddali widać latarnie i wyspę na ktora plyniemy. Otaczaja ja krystalicznie czyste wody i laty korali, dokladnie widać co kryje sie pod woda. 



Miejscami woda jest tak płytka ze Michale musi manewrowac łodzią zeby nie uszkodzić rafy. 


Po ponad 3h rejsu docieramy na wyspę. 



Jest tak mała ze mozna ja obejść dookoła w 30 minut. Mieści sie na niej posterunek rangersow, ktory jest jednocześnie siedziba parku i latarnia morska.  Wynajmujemy namiot i idziemy pływać.  Prąd jednak jest już dość silny i powoli zbliża sie zachód, wiec wracamy. Widzieliśmy tylko przez krotka chwile masę ryb i "the wall" czyli sciane pod katem niemal 90 stopni, za ktora rozposciera sie wielka głębię.  Wspólnie przygotowujemy kolacje, ktora jemy przy blasku świec. 


Pózniej oglądamy gwiazdy i wszyscy razem idziemy łapać kraby, które zjemy na śniadanie. Nam tez udaje sie złapać kilka własnoręcznie. Wykonczeni wrażeniami dnia zasypiamy w namiocie, ktory ustawilismy zaraz przy brzegu. Szum fal ustypia nas natychmiast. 
Budzi nas wschód słońca. 





Nasi wspoltowarzysze wstali trochę wcześniej i przygotowuja śniadanie dla wszyskich. Jemy ryż, wczoraj złapane kraby i rybę, ktora złowil chłopak z naszej lodzi. 





Wszystko nam bardzo smakuje. 



Po śniadaniu pakujemy sie i idziemy pływać. Morze jest dużo spokojniejsze niż wczoraj i nie ma tez takiego wiatru jak rano. Rafa przy brzegu jest raczej zniszczona przez tajfun, ale to i tak nie przeszkadza. Pierwszy raz w życiu widzimy tyle ryb naraz. A do tego sa naprawdę duze.  Niektóre sa wielkości dużego psa. Gdy sie do nich zanurkuje ok 10 m to patrza sie i zlowrogo otwierają pyski pokazując zeby. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy tak dużych ryb w takiej ilości. Od Micheal pózniej sie dowiemy ze mieliśmy duze szczęście widzieć trzy złowie naraz. Pierwszy raz w życiu widzimy tez rekina rafowego. Mimo ze nie udało sie nam zorganizować nurkowania to i tak jestesmy bardzo szczęśliwi, ze dotarlismy tutaj. Jestesmy tez pewni ze wrócimy kiedys na nurkowe safari. Pózniej wspólnie "snorklujemy" z lodzi. Wyglada to w ten sposób ze przez "plozy" banki przewizana jest lina do której wszyscy sa uczepieni rękoma, podczas gdy łódka powoli płynie wzdłuż rafy. Dla nas jest to dzwiny sposób pływania, ale dla reszty załogi wydaje sie wręcz idealny biorąc pod uwagę ze większość z nich słabo pływa. Okolo poludnia wracamy na wyspę po nasze rzeczy i kierujemy sie z powrotem do Sablayan. 


Po drodze w odalli mamy okazje zobaczyć delfiny. Ok 14 jestesmy na brzegu. Żegnany sie z naszymi filipińskimim przyjaciółmi, wymieniamy mailami i idziemy do hotelu po nasze plecaki. O 17 mamy nocny autobus do Manili. Bierzemy szybki przyczynic, idziemy zjeść maron z warzywami i na dworzec autobusowy. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.