wtorek, 7 stycznia 2014

Sablayan, Mindoro Island

Na Mindoro, plyniemy trochę większa banca, niż z El Nido. Od rana pada i wieje wiatr, lodz trzeszczy i jest nieprzyjemne chłodno. Po ok 2h od wyplyniecia rozpogadza sie i pozostała cześć 8h rejsu spędzamy na górnym pokładzie.


Port do którego doplynelismy to typowa towarowa przystań. Dużo większa niż na Coron, masa duzych banec-kutrow rybackich, kilka stojących na kotwicy chyba od kilkunastu lat metalowych kutrow i okręt marynarki. Trycykliste prosimy zeby zawiózł nas na bus station, z którego dojedziemy do Apo reef. 



Droga jest raz lepsza, raz gorsza. Asfalt, kamienie, asfalt. Jedziemy rownina pełna pol różowych. 



Do Sablayan docieramy po 22. 
Jestesmy głodni, zmęczeni i przerażeni. Sa tylko trzy hotele,z czego dwa zajęte, wiec wyboru nie mamy żadnego. Pokój jest w miarę znosny i kosztuje tylko 400 pesos. Po kuchni w restauracji biegają małe myszy, chyba polne. Czasem karaluch prześlizgnie sie, ale już sie oswoilismy z tym na Filipinach. Hotel jest skromny ale czysty. Nieustannie spiąca Wlascicielka powiedziała że ma on 13 lat. 
Miasto to główna ulica przy której jest cos w rodzaju sali gimnastycznej, w której odbywają sie msze i nauczania religijne. 




Psy jak zwykle biegają i robią co chca. 


Małpy natomiast przywiązane sa do drzew. 


Jest targ na którym z jednej strony sa owoce i warzywa, z drugiej mięso, a z trzeciej ryby.


Zapach ktory powstaje z tej mieszanki jest wyjątkowo nieprzyjemny. 
Jest tez "plaża" do której idzie sie przez most. 




Mieszkają tam rybacy, żyją jakby w osobnej wiosce, a most oddziela ich od "cywilizacji". 




Wzdłuż plazy stoją banki, a zaraz w krzakach sa chaty.




Sablayan lezy ok 25km od Apo Reef, drugiej co do wielkości rafy na Świecie i nie ma tu żadnego centrum nurkowego. Jedyna opcja to zorganizowanie wyprawy na rafe przez lokalny tourist office, ale jest poza sezonem, właściwie to nikt nie mówi po angielsku i tylko dla dwóch osob jest to bardzo, bardz drogie. Co prawda na sąsiedniej wysepce jest resort z centrum nurkowowym, ale jest drogi i nie maja wolnych miejsc na lodzi. Nie mieści sie nam w głowie jak to mozliwe ze jestesmy tak blisko i nie ma tu rozwiniętej infrastruktury nurkowej. Chodź z drugiej strony moze jest to celowe działanie rzadu, zeby chronić ten wrażliwy ekosystem przed ludźmi. 
Co gorsza w mieście nie da sie NIC zjeść.  Mango, babany, pomarancze, arbuzy i ananasy juz nam nie wystarczaja. Ponadto nie sa tu najlepsze. Przez półtora dnia jemy miejscowe cheesburgery w slodkiej bulce, bez miesa i sera orazi frytki z blaszanej budy. Popijamy to Cola, inaczej sie nie da. Nie ma chyba miejsca na swiecie gdzie nie byloby Coca-Coli. Na szczęście znajdujemy jedna z dwóch resturacj, w ktotej przekonujemy obsluge ze makaron ryzowy z warzywami bez miesa bedzie nam smalowakl. Początkowo nie chcą go zrobić bo nie ma go w menu, ale z pomocą przychodzi siedząca przy stoliku obok kobieta, ktora w przeciwieństwie do obsługi mówi płynnie po angielsku. Tłumaczy na kuchni co chcemy zjeść. Jestesmy jej bardzo wdzięczn. Wizja zjedzeniu kolejny raz sztucznej, slodkawej bułki, z plastikowych serem, którego nie ma, sosem z plasteliny i odrobina sałaty przyprawia nas o mdłości. Co prawda próbujemy tez dan z karty - krewetki i bakłażan zalany dziwnym sosem. Jak zwykle niedobre. 
Zupełnie zrezygnowani i bezsilni wobec rzeczywistości po dwóch nocach chcemy uciekać do Manili, zeby tam czekać na samolot licząc na to ze chociaz jedzenie będzie dobre. 
Sytuacja zmienia sie o 180 stopni. Mieszkająca w naszym hotelu Łotyszka, zaprzyjaźniła sie z miejscowa rodzina i namówiła ich zeby popłynęli na Apo Reef,  bo nigdy tam jeszcze nie byli. Zgadzają sie tam  za 1500 od osoby. Kasa jest na paliwo, dwóch chłopaków do obsługi lodzi i Micheal, naszego kapitana. Nie przepadamy za nasza europejska koleżanka z Rygi. Zachowuje sie jak księżniczka, w podróży dookoła swiata, w której faktycznie jest. Mowimy na nia giant girl, ma chyba 2m i jest wielka. Swietnie mówi po angielsku, z amerykańskim akcentem. Wszystko jest dla niej "cute" i "awesome". Mimo tego jestesmy jej wdzięczni, ze zorganizowała te wyprawę.  Mamy wyruszyć następnego dnia rano, ale okazuje sie ze lodz utknęła w mule i nici z wyprawy. Następnego dnia popoludniu ustalamy, ze wyruszymy w niedziele, po mszy i na wyspie spedzimy noc. Trochę w to niedowierzamy i ponownie rozwazamy autobus do Manili. Rano jednak podejmujemy decyzje ze plyniemy. 












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.