sobota, 7 grudnia 2013

Georgetown

Była kolonia brytyjska, gdzie obecnie obok siebie żyją muzułmanie, hindusi, chrześcijanie i buddyści. Co krok to świątynia. 





Jedzenie na ulicy jest jeszcze tańsze niż w Tajlandii.  Gdyby nie nasze łakomstwo to pewnie udałoby się wydawać mniej. W małej indyjskiej dzielnicy zajadamy się samosami - 4 szt / 2 zł. Wystarcza nam jako śniadanie. Są tak pyszne ze moglibyśmy je jeść cały czas. 

Wszystkie główne "atrakcje" można zobaczyć w jeden dzień. 





W porównaniu z miastami Tajlandii jest porządek. Nie ma tego całego przestrzennego rozwalenie. Europejska myśli zaszczepiona w czasie imperium brytyjskiego na stałe tu zagościła, przynajmniej w architekturze.  





Co ciekawe oni nie burza starych, zniszczonych budynków tylko je restaurują  ale to też zasługa tzn "cywilizowanego" świata, który wpisał Georgetown na listę światowego dziedzictwa UNESCO. 






Chodząc po mieście można natknąć się na murale. 





Dość trudno jest zrobić zdjęcie, ponieważ oblegane są przez wycieczki Chińczyków obwieszonych aparatami fotograficznymi.



Chodź do niektórych bezpośredni dostęp maja utrudniony. 


W miedzy czasie jemy makaron na ostro podany na liściu bambusa i zapakowany w papier.




Jest też pozostałość wioski rybackiej, a w niej festyn dla turystów i zaraz obok mieszkający ludzie w domach na palach. 






Wszędzie można kupić kiszone owoce. Paskudztwo... A na dodatek grzebia w nich rękoma w żółtych rekawicach. 


Wieczorem, włócząc się po mieście i zastanawiając co zjemy, skręcamy w Love Lane. 


Wieczorem trafiamy do małej galerii prowadzonej przez dwójkę malezyjskich artystów, którzy sprzedają ręcznie malowane różności. Chwile z nimi rozmawiamy, w efekcie czego proponują nam żebyśmy z nimi i jeszcze parą Brytyjczyków poszli coś zjeść. Zabierają nas na prawdziwe malezyjskie jedzenie do "dziury" ogrodzonej kratami, w bocznej uliczce, gdzie nigdy byśmy nie trafili, nie mówiąc już o zjedzeniu tam czegoś. Wokoło nas siedzą sami ludzie z rożnych części Azji, a gar-kuchnie prowadzą muzułmanie. 
Za ich namową pijemy słodki napój z kukurydzy. Okazuje się przepyszny! Nie mamy ochoty na mięso, wiec jemy roti z serem i cebulą. Też bardzo smaczne.  Za wszystko płacimy 7 zł.  



Zmęczeni całym dniem wracamy do naszego pokoju typu "szafa". Mamy plan żeby rano jechać do Tanah Rata….


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.