Bilety udaje nam sie kupic za 1600 pesos. Normalnie kosztują 1800. Podobno jest tez prom za 1000, ale gdzie i czy faktycznie to nie wiemy. Przed wyplynieciem oficer marynarki nagrywa nas wszyskich na video i sprawdza dokładnie ilu nas jest, 90% pasażerów to turyści. Moze robią to na wypadek gdybyśmy sie potopili albo porwali nas piraci.
Podróż upływa w miarę szybko i przyjemnie.
W połowie drogi dostajemy tzw "lunch". Trochę ryżu, gotowanych warzyw i kawałek kurczaka. Nawet da sie zjeść, mięsa nie tykamy. Plyniemy cały czas wzdłuż wysp i wysepek. Niektóre sa zupełnie puste, na innych widać góra dwie lub trzy bambusowe chatki przy plazy.
Siedzimy praktycznie cały czas na górnym pokładzie i sie opalamy.
Większość pasażerów śpi na ławkach poniżej.
Jest tez z nami para Holendrów, których poznaliśmy w Oslob.
Do Coron doplywamy ok 16.
Lekko nie jest. Wysiadamy w porcie towarowym zastanawiając sie gdzie i przede wszystkim po co tu przyplynelismy.
Omijamy trycyklistow i wychodzimy na główna ulice. Corn jest pierwszym miejscem na Filipinach gdzie faktycznie widać zniszczenia jakie poczynił tajfun.
Miasto jest jak każde inne, które widzieliśmy do tej pory.
W pierwszym momencie jedyna myśl jaka przychodzi do głowy to, dlacze opuscilismy El Nido? Jest jeszcze gorzej.
Najważniejsze to sie nie zniechęcać i nie wpadac w panikę. Chociaż idąc tak główna ulica i patrząc dookoła siebie nie jest to wcale takie łatwe. Jedzenie oczywiście żadnego nie ma. Tylko mięso i mięso. Naszczęście znajdujemy tani i czysty pokój zaraz przed wyjazem z miasta. Jest tez Czech ktory ma tu swój mały kram z jedzeniem i motocyklami. Sprawdzamy menu i jestesmy uratowani, bierzemy frytki, ryż, kapustę i curry z warzywami. Posileni i uspokojeni wracamy do hotelu. Oddajemy rzeczy do prania i idziemy spac.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.