Przestało padać i chmur też nie ma, jest słońce. Mamy miły nocleg i co jeść.
Znaleźliśmy dzisiaj fajne miejsce do jedzenia przy głównej drodze. Stoły z ceratami, gotują Muslimki, a zbieracz zamówień za każdym razem jak ktoś chce piwo, jedzie do sklepu. Dzisiaj na tej wyspie pierwszy raz najedliśmy się. Jedzenie w barach, oświetlonych restauracjach jak choinka przy plaży jest prostu niesmaczne. Na ulicy nam smakowało, było ostre, tajskie i tanie. Jedno tylko jest smutne, że nic już nie smakuje tak cudownie jak za pierwszym razem… No może nie do końca, w Bangkoku było dobre jedzenie. My nie jemy mięsa, więc dużo mniej mamy do wyboru. Tu odkryliśmy jeszcze jedną dobrą sałatkę oprócz papaya salda, spicy glass nuddle salad.
A Koh Lanta... Ciagle nie jesteśmy w fun clubie . Jak oni robią taki syf w okół siebie, człowiek to by z nudów wziął i poskładał. Patologia, na Koh Chang to było w jakimś stopniu i w ogóle w Tajlandii, ale tu to jakoś szczególnie denerwuje, barłóg wszędzie. Ale ok, może to jest ten urok... Widać syf na około, połamane, powywracane, i śmieci i dziesięć osób sobie wokół tego siedzi. Tak jak się wywaliło, złamało, urwało tak leży. I znaki "keep Koh Lanta cleen" .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.