środa, 11 grudnia 2013

Kuala Lumpur

Do stolicy prowadzi trojpasmowa autostrad wycieta w lesie palmowym.  Właściwie gdyby nie te palmy moznaby pomyslec ze autobus sunie niemiecka autobane.


Powoli zaczynaja sie wyłaniac betonowe wieżowce mieszkalne. Wyglądają jakby nikt w nich nie mieszkał. Martwe, stoją sobie jeden obok drugiego. 
Trafiamy do Chinatown. Jest głośno, śmierdzi i jestesmy zmęczeni. Wczorajsza deszczowa przygoda zmeczyla nas bardziej niż myśleliśmy. 




Odwiedzamy hostele polecane przez tripadvisor i kilka innych. Na głównej ulicy Chinatown mieszczą sie one co kilkanaście metrów. Jest sobota wiec wszystko droższe o ok 20%. Nocleg w granicach ok 40 zł odpada. Najczęściej jest to nora w brudnym, zasyfionym hostelu, gdzie obok kilku turystów-desperatow na klatce mozna spotkac kurwy wychodzące albo wchodzące po schodach ze swoimi klientami. W końcu zdajemy sobie sprawę ze za mniej niż 70 zł nie znajdziemy nic czystego. Na szczęście w bocznej uliczce gdzie chyba głownie wynajmuje sie pokoje na godziny trafiamy na otwarty, bardzo niedawno, czysty i miły hostel. Doba w pokoju-szafie 68 zl. Bierzemy. 


Następnego dnia uciekamy z syfiastego Chianatown. Śniadanie jemy jak zwykle z miejscowymi. Makaron ryzowy z warzywami plus mrożona herbata - robiona, nie z puszki. 


Nie mając konkretnego planu wloczymy  sie po okolicy. 





Budynki sa naprawdę wysokie, ludzi na ulicach nie ma dużo. Siedzą pozamykani w wiezowcach..Mimo ze na ulicach nie ma jeszcze zbyt dużo samochodów to nieustannie towarzyszy nam straszliwy huk, hals, szum.  



Uciekamy przed nim w stronę parku. Młody chłopak zapytany o drogę do Botanic Garden jest tak miły ze podwozi  nas pod sama bramę.


Dowiadujemy sie od niego ze średnie zarobki w Kuala Lumpur wynoszą ok 3000 malezyjskich kropek, a wynajem mieszkania to ok 600 kropek. ( kurs jest prawie 1:1).
Jednym z tutejszych przysmaków sa smażone w głębokim oleju warzywa i owoce - banany, ziemniaki i inne których nie rozpoznajemy po smaku. 


Jedziemy do Little Inida blisko centrum. 


Decydujemy sie cos zjeść, chodź nic nie wzbudza naszego zbytniego zaufania. Ponadto ja sie wczoraj czymś przytrulem i nie czuje sie najlepiej. Na miejscu zagaduje do nas starszy Chińczyk mieszkajacy w KL. Jest bardzo życzliwy i dobrze nam sie z nim rozmawia. Tutaj chyba wszyscy powyżej 50 lat plynie mówią po angielsku. 
Jedzimy kolejka na magnes kupic bilety na autobus do Singapuru. 


Busem jest najtaniej i podobno najszybciej - ok 6h. Na stacji pytamy o drogę pare Hindusów. Sa bardzo mili i pomocni. Wszystko nam dokładnie tłumacza i opowiadają co i jak. Z tamtad kierujemy sie zobaczyć ostatnia "atrakcje" na naszej krótkiej liście - KLCC. Do wież prowadzi deptak-tunel nad ulica. 


Wieże robią wrażenie. Jest to w pewien sposób imponujące. Sa naprawdę bardzo wysokie, tylko pytanie po co....



Wykonczeni całym dniem wracamy do naszego poloju z widokiem na morze. 


Kuala Lumpur zapamietamy jako głośne, miasto które nas zmeczylo. Ale i tak tu kiedys wrócimy, chociaż na pewno nie do Chianatown. 














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.