piątek, 13 grudnia 2013

Singapur w 16h


Dojechaliśmy do Singapuru. Trochę to zajęło, bo jakaś włoska para nie wzięła bagażu do prześwietlenie i kierowca walczył z tą torbą, przez co mial problemy na granicy.  Potem przez dlozszy czas ich wyklinał. Dojechaliśmy i raczej było pusto w tym mieście. Pierwszy raz podczas naszej podrozy ojczysta waluta okazała sie słabsza od S$, a na dodatek jest bardzo drogo. 


Kobieta z metra pomogła nam wszystko obczaić. Zaprowadzila nas na stare miasto, czyli kilka uliczek ze stara zabudowa i mecztem. Caly ten ich "old town distric" otoczony jest wiezowcami  i nowoczesnymi budynkami. Na każdym kroku Subaru, VW, Mercedes itd i "biali" turyści pośród festynu i kawiarnio-kafejek. 




Jedyne co zostało z "old" to chyba właśnie te budynki i staruszek na rowerze, chodź moze jest podstawiony albo nigdzie indziej w tym mieście już nie pasuje. 


Singapur jest niesamowicie czystym miastem w porównaniu do innych, w których byliśmy w Azji południowej.  Ponadto jest bardzo bezpieczny, albo raczej pod stalym nadzorem kamer. 


Wszyscy mówią pieknie po angielsku, to jest jezyk urzedowy. Poza tym każdy uczy sie jeszcze swojego narodowego języka. Kobieta z metra nie radziła nam iść do dzielnicy Indyjskiej bo tam zamieszki i ogólnie bałagan, w ostatni weekend spalili samochod. Zostawiliśmy plecaki w hostelu. Najpierw byliśmy strasznie głodni. Zjedlismy bardzo dobrą zupę ze smażoną rybą. 




Zoskoczyło nas jaka była dobra. Potem okazało sie, że jestesmy strasznie zmęczeni. Nie mogliśmy dojść z jednego rogu ulicy na drugi. Ciagle robiliśmy odpoczynki, w końcu zjedlismy Marsa, żeby trochę cukru dostarczyć. 
W Singapurze jest jakaś dziwna pogoda, ciśnienie. Nie było powietrza i parno. Na końcu okazało sie, że nie dość że jesteśmy brudni, to jeszcze to co mamy na sobie, to jest nędza. Tutaj ludzie są zadbani i ładnie ubrani. Chodzą w pięknych sukienkach i butach na obcasach, w długich spodniach i koszulach. Takie miasto korporacja. Z reguły przebywają w tych klimatyzowanych pomieszczeniach i sklepach, które zamieniają sie w ulice. 





Na powietrze wychodzą chyba jak się sciemni i jest chłodnej. Szliśmy cały czas w kierunku Marina Bay, co jest blisko a zajeło nam mnostwo czasu. 
Trudno ten widok zaklasyfikować do jakiejs kategorii, imponujące ale na pewno nie jest to piękno. 




Bije z tego katastrofizm.  Nie do konca jest jasne po co to wszystko? Zwycięstwo czlowieka nad naturą, ktora została wycieta w pień, a teraz pieknie dopasowana do projektu archtektonicznego. Dla mnie to było smutne. Oczywiscie fajnie jest zobaczyć coś takiego, jeżeli to już jest to lepiej zobaczyć niż nie zobaczyć. Wszystkiego jest dużo ale nie ma tego co małe. Gucci, Chanel, Ferrari, Louis Vitton zamiast zapachu, smaku, dotyku. Wszyscy uprawiają jogging, co dla mnie jest nie do przyjęcia. Tutaj Tomek sie trochę nie zgadza, mi trudno wyrazić co przez to rozumiem, ale mam takie przeczucie, że globalny jogging jest oznaką upadku, wrecz demoralizacji. Kto to widział, żeby biegać codziennie, po betonie, w okoł sztucznego zbiornika wody, wsród drapaczy chmur. 





I wszędzie mieć naokoło nazwy banków oraz top labels. Jeszcze do tego wszystkiego trafiliśmy na show świateł, fontann i muzyki z ogromnych głośników. 





Wszystko to wydało nam sie bardzo dziwne. Mimo chęci i olbrzymich wymiarów nie można było znaleść w tym wartosci estetycznych. Nijakie, w gruncie rzeczy przypadkowe. 5,5 miliona ludzi żyje w tym mieście. Inna cywilizacja.  

Noc w Singapurze spędziliśmy na lotnisku. Tak nam wszędzie radzili żeby zrobić, więc włoczylismy sie po mieście dopoki starczylo ban sil. Widzieliśmy  jeszcze szkołę Kung Fu. 



A w przejściach podziemnych młodych ludzi  cwiczacych  breakdance i group dence - to fajne. 




Mieliśmy smaka na jedzenie w kociołkach w stole, ale zabrakło czasu. Na lotnisku było dużo do zrobienia. Musieliśmy kupić bilet powrotny z Filipin bo inaczej by nas nie wpościli do samolotu. I tu sie zaczyna dosyć duży koszmar. O ósmej mamy lot, mamy mnóstwo czasu na kupienie biletu, ale to nie wychodzi. Chcemy lecieć z Manili do Kambodży . Próbujemy kilka razy kupić bilet, ale nie możemy zapłacić. To że karta multibanku nie nie działa to nie jest zaskoczenie. Nie możemy tego zrobić bo już mamy rezerwacje, tylko że mamy wykupić bilet w biurze Cebu Pacufic. Co nie jest możliwe. Kilka razy dzwonimy na infolinie, ale pani nie mogąc nas zrozumieć odkłada za każdym razem słuchawkę. Całą tę noc spędzamy w Starbucksie z szybkim łączem, co jest nam właściwie po nic. Jestesmy bardzo już zmęczeni i bezradni wobec tego biletu. Znajdujemy tę rezerwacje niezaplaconą gdzieś na stronie Cebu Pacific i postanawiamy uznać to za nasz bilet. Po 6 idziemy sie odczeckinować. Koleś przed nami zostaje odesłany z okienka, bo nie ma biletu powrotnego z Filipin. Można mieć wizę tylko na 21 dni, chyba na miejscu można przedłużyć, ale bilet wylatujacy musi być. Podchodzimy do okienka, pani sie pyta gdzie leciemy  po Filipinach, my że do Kambodży. Pokazujemy te rezerwacje i pani nas przepuszcza. Cieszymy sie, że to zadziałało, jeszcze trochę podsypiamy przy bramce a potem leciemy z Tiger Airlines na Filipiny!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.